Pierwszym naszym wycieczkowym celem stał się Nowogródek. Wybór dość spontaniczny, a cała eskapada nie wymagająca wielkich przygotowań. I tak, pewnej upalnej soboty o poranku wylądowałyśmy w autobusie, który miał nas zawieźć do pierwszej stolicy Wielkiego Księstwa Litewskiego, czy jak kto woli – rodzinnego miasta Mickiewicza.
Podróż z Grodna do Nowogródka to ok. 4h jazdy niezbyt wygodnym, delikatnie mówiąc, autobusem za 34 tys. BRL w jedną stronę. Na warunki białoruskie cena dość wygórowana, ale nie na tyle, by zrezygnować z odwiedzenia stron rodzinnych Wieszcza.
Około południa wysiadamy na nowogródzkim dworcu autobusowym, w wielkim zniecierpliwieniu rozglądając się za miejscem, gdzie król chodzi piechotą. Długo szukać nie musiałyśmy, zaraz przy stanowiskach dworcowych znajduje się przecudnej urody publiczna toaleta, która do dziś potrafi mi się przyśnić w nocy. Jest zdecydowanie na szczycie mojej listy ‘Top 10 osobliwości Białorusi’.
Po załatwieniu wszystkich spraw, kupieniu biletów powrotnych ruszyłyśmy w miasto. Idąc w górę ulicą Mickiewicza dotarłyśmy na mały placyk, gdzie znajduje się pałac ślubów, kolejna publiczna toaleta (nie zaryzykowałyśmy) i plan miasta z komentarzem, który to (i plan i komentarz) sfotografowałyśmy celem ułatwienia sobie dalszego spaceru.
Idąc dalej ulicą Mickiewicza dotarłyśmy na Plac Lenina, na którym stało popiersie Wodza (a jakże!). Plac wrażenie robi bardzo ponure, nawet w słoneczny letni dzień. Ot, taka połać betonu, do której przylegają z jednej strony całkiem sympatyczne kamieniczki, z drugiej strony park, z trzeciej kościół św. Michała, a z czwartej… z czwartej trudno powiedzieć, co było.
Kościół św. Michała to barkowa budowla zbudowana przez dominikanów w 1724r. Prowadzili oni przyklasztorną szkołę, do której uczęszczał w latach 1807-1815 Adam Mickiewicz.
Poszłyśmy do parku, w którym po kilku krokach ukazał nam się wielki pomnik upamiętniający Wielką Wojnę Ojczyźnianą. W tym miejscu dodać należy, że każda chyba miejscowość w tym kraju, oznaczona kropką na mapie, taki pomnik posiada. Pamięć historyczna żyje.
W parku tym znajduje się też dworek Mickiewiczów. Nie jest to jednak oryginalny osiemnastowieczny budynek, w którym Adam spędził dzieciństwo – ten bowiem spłonął.
Dworek, w którym dziś znajduje się muzeum, jest rekonstrukcją, zbudowaną w drugiej połowie dziewiętnastego wieku. Otacza go urocza, zadbana posesja, na której prócz innych zabudowań, znajduje się studnia. Nie byłoby w niej nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że koło do owej studni własnoręcznie wykonał mój Tato (sic!).
Po odwiedzeniu mickiewiczowskiej posiadłości udałyśmy się na górę zamkową. Po drodze minęłyśmy pomnik Mickiewicza, oraz kurhan jego imienia, a także urocze, pasące się w fosie kozy ;)
Na górze znajdują się ruiny zamku książąt litewskich. Pierwsza ziemno-drewniana budowna została wzniesiona w tym miejscu w XI w. i była siedzibą kniaziów ruskich. W 1253r. w tym zamku Mendog koronował się na jedynego w dziejach Litwy króla, a Nowogródek pełnił wówczasz rolę stolicy (pierwszej!) Wielkiego Księstwa Litewskiego.
U podnóży góry zamkowej znajduje się kościół farny p.w. Przemienienia Pańskiego – barokowa budowla, w której w 1799r. był ochrzczony Adam Mickiewicz. W bocznej kaplicy kościoła znajduje się obraz Matki Boskiej Nowogródzkiej, uwieczniony przez Wieszcza w Inwokacji do „Pana Tadeusza”. Obecny kościół powstał na miejscu świątyni, w której król Władysław Jagiełło brał ślub z Sońką, księżniczką Holszańską.
W drodze powrotnej zaglądamy do późnogotyckiej cerkwi Borysa i Gleba. Powstawała ona w latach 1517-19, a w 1632r. została przebudowana.
Po odwiedzeniu wszystkich interesujących nas miejsc, przyszedł czas na misję: obiad. I tu zaczęły się schody. Lokale gastronomiczne zdecydowanie nie są mocną stroną miasteczka. Napotkane po drodze miejsca, aspirujące do miana restauracji, nieco odstraszały. Zahaczyłyśmy na moment o małą spelnunkę oferującą piwo i kwas z beczki, którym to (kwasem) próbowałyśmy zabić pierwszy głód. Kiedy już ogarnęło nas zwątpienie i zaakceptowałyśmy fakt przymusowej diety, jako że jeszcze miałyśmy dwie godziny do autobusu powrotnego, postanowiłyśmy udać się w poszukiwaniu meczetu. Niestety poszukiwanie zakończyło się fiaskiem, ale za to, ku naszemu wielkiemu szczęściu, znalazłyśmy bardzo przyzwoitą restaurację Wiwien (tuż koło dworca, na rogu, naprzeciw bazaru), gdzie ochoczo skonsumowałyśmy przewspaniałą pizzę (nie wiedzieć czemu, gardząc specjałami kuchni lokalnej). Najedzone, zadowolone, wsiadłyśmy do przeludnionego autobusu, którym wróciłyśmy do Grodna.
Paulina